Meine damen und herren, mesdames et messieur, ladies and gentlemen! Comment a va? Do you feel good? Jeśli nie, to może dlatego, że dawno nie spróbowaliście dobrego Caberneta. My ostatnio mieliśmy okazję. MikPaw otworzył swoją lodówkę i wytargał kilka medoków. Wesoły dorzucił swoje dwa grosze, w temacie alternatywnym, na wesoło, ja też nie poskąpiłem i zrobiła się kabernetowa uczta. Wszystkie wina wystąpiły z tą odmianą w roli głównej.
Zaczęliśmy od końca. Ważne bowiem jest jak się kończy, a nie jak się zaczyna. Wjechał Musar 2002, na arabskim koniu, krwi pełnej, nieokiełznany. Musar jak to Musar, pachnieć początkowo nie chiał, bo i po co? Ale smakował. Także Paniom, które w poziomkowym chruśniaku się gdzieś zapodziały. Słodko się zrobiło i miło. Wiadomo, że kobiety łagodzą obyczaje. Okiełznać też potrafią, nawet takiego ogiera. Bo czy to nie przy Musarze porównania do araba padały?
Potem batalia dwóch medoków, stare roczniki Świętego Bonneta okazały się ciągle jare. Prosto z Carrefoura, do lodówki, a potem, po latach... na stół trafiły. Obrona sycylijska miesza się z Caro-Kann, rosyjska z Petroffem na czele. Wina też się bronią, a to szczególnie miłe, że w końcu to wina ze średniej supermarketowej półki są. Tymczasem Gelfand z Anandem wygrywa, zaskakująć świat, aby w kolejnej partii zostać bez królowej. Królem Cabernet?
Może i jest królem, w króleskim wydaniu, z prawdziwą maestrią, dość rzadką zresztą dowodzi. Zaczęliśmy urodziny SstarWines wspominać, w kontekście kaberneta i nie tylko. Maestro rzeczywiście okazał się Raro, rzadki w każdym sensie, ale charakterny tylko w jednym, jedynym. Wzorzec metra, znaczy caberneta. Mógłby spokojnie udawac klasyczne medoki. Choć teraz idzie nowe, czy lepsze?
Na deser królewksa rezerwa, z Bułgarii do nas trafiła. Od Domaine Boyar, co to ślady nowoczesnej winifikacji przecierali i serwowali wina barrique, a także american barrel, jak dream. Waniliowo się zrobiło, trochę nudnie i przewidywalnie, ale przynajmniej cienizną nie waliło jak w medokach, ani nie fermentowało spontanicznie jak Musar po wyjęciu z lodówki. Prosta, przewidywalna historia. Z amerykańskim happy endem, stamtąd beczka rodem. Font za to lokalny.
Choć zaczęliśmy tego dnia od białego Marquesa do Borba z odmian endemicznych dla odmiany: Arinto, Roupeiro i Rabo de Ovelha, też pewno american oak widziało. Happy end miał zwieńczyć miód pitny, pewno na kabernecie, ale gospodarz piwem zaczął raczyć, pewno nie na kabernecie i przypominać, że dawno już zaczęliśmy, a pora późna przecież. A serio, to czas na mnie przyszedł, słońce zaszło. Do kolejnego spotkania. Im Cabernet, au Cabernet, to Cabernet.