Rok w rok w paryskiej Grains Nobles odbywa się degustacja burgundów z Domaine Romanee Conti. Rok w rok liczę na to, że na dnie butelki, jak żartował Givenchy znajdę Rover, a znajduję? Co najwyżej rower. Dobry nawet, funkcjonalny, ale cudu nie ma, w powietrze się nie wznosi. Pojeździć na nim można i owszem, człowiek nawet się nie męczy, ale turbodoładowania niet. A jak zaczniemy myśleć o cenie degustacji, czy też pojedynczych butelek, to jakby nam się ten rower zaczynał coraz mniej podobać, jakby zaczynał się zacierać jak pojazd Hołowczyca w Dakarze.
Na coś byśmy może go zamienili? Może na bicykl dla dwóch osób, a może nawet trzech... ale przecież nie czterdziestu, między których rozlano te dwie marne, choć nobliwe przecież flaszki. Ale może to jest zły punkt myślenia? Może warto zgrzeszyć aby się o tym przekonać, że nie warto było? A może jednak było warto? Posłuchać autentycznych opowieści Auberta de Villaine, historyjek Michela Bettane'a, czy kilku konkretnych uwag Bernarda Burtschy'ego, że o gospodarzu Grains Nobles - Pascalu Marquet nie wspomnę. Zawsze też mam szczęście, bo siadam między tak zwanymi normalnymi ludźmi, takimi z krwi i kości, a nie paryską snoberką. W towarzystwie jest też jakiś staromodny gentleman, mógłby za Broadbenta czy Hugh Johnsona robić. Są też ludzie Magrebu, a nawet przedstawiciele środkowej Afryki, przynajmniej przodków stamtą mieli, Ci najbardziej się znają, najlepsze pytania zadają zreszta, rdzenni Paryżanie moglby się od nich uczyć. Są też David Rayer miłośnik win mozelskich z Fine Mosel Wines, czy Kanadyjczyk z pochodzenia, który wina serwuje, a i napije się małe co nieco. Dla ludzi, osobliwości, egzotyki może i warto?
A jak wina w tym 2008 roku? Lepiej niż w 2006? Czy równie słabo? Po pierwsze ciągnie się za nimi aromat wiejskiego podwórza, czuć, że to normalni ludzie te wina robili, a nie żadni książęta i baronowie jak w Bordeaux. Ale to przecież tylko chwila, przewietrzyć wino, ewentualnie siebie i hola! Echezeaux wibruje i mieni się, zaleca się świeżą owocowością, bardzo mi się spodobało. Grand Echezeaux poważniejsze, ale i dojrzalsze, głębsze, ale mniej zalotne. Potem Romanee St. Vivant powraca na trasę kwasowości Echezeaux. Richebourg to zwykle konstrukcja, a tu jednak sporo lekkości i świeżości. Takie są to bowiem wina, bez grama nadwagi. Przyjemnie by się je piło nad rzeką w dobrym towarzystwie, prosto z butelki. W końcu la Tache dziwna, niezbyt pięknie pachnąca, jakby zmęczona trochę, ale z czasem odzyskuje formę, jak i Grand Echezeaux do którego podobna w stylu, ale z czasem w kwiaty uderza, piwonią pachnąc. Romanee wyraziste od początku, mocne, pikantne, agresywne, Shaq Atack taki, oczywiście wszystko w lekkich rejestrach, znowu kwiatami pachnące, poczekać chwilę trzeba. Na koniec Montrachet, dobry, wyrazisty, kwasowy, między cytrynową świeżością, a orzechowo-waniliowymi klimatami, do tego dochodzi botrytis, w tym roku bez tej kociej miękkości jak w 2006.
Comments
590 euro za wjazd?
Dzidek pyta:
590 euro za wjazd? - dobrze wyczytalem?
http://www.sstarwines.pl/wino11498#36541
A ja odpowiadam:
Dobrze. Też uważam, że to czyste szaleństwo. Na szczęście dla wybranych jest senatorski rabat;-) W porównaniu z 2006, wtedy 400E, 2008 podrożał - 590E. Kwoty za flaszki DRC: od 200E, do... 2000E pewno w zależności od rocznika, to też abstrakcja.
A ile leja tego DRC?
A ile leja tego DRC - po jednym magnum kazdego rodzaju na 40 osob? Obawialbym sie niedosytu albo rozczarowania. Troche tak jak piszesz - moze rocznik nie ten, moze za malo, moze za krotko... Ale jednak zazdroszcze, to pewnie i tak jedyny sprosob dla normalnych ludzi na sprobowanie tych win.
Ile leją?
Jedno wiem. Na pewno za mało;-) Otwierane są dwie butelki i dwóch chłopaków polewa po dwóch stronach stołu. Oprócz przejściowych kłopotów (brett, redukcja) nie było korkowych flaszek tym razem. Aubert de Villaine coś tam tłumaczył, że biorą od jednego gościa te korki i jakość się poprawiła, ale Michel Bettane wspominając stare roczniki DRC zauważył, że na tą chorobę nikt nie ma patentu i DRC korkowe bywały, może teraz rzadziej? Niestety wychodzi właśnie jak piszesz Dzidek - magnum na 40, czyli po 4cl by wyszło, ale pewności nie mam, a zawsze miałem wrażenie, że mi mniej niż innym nalewali, może podług wagi, bo obok taki zażywny jegomość pochodzący z Magrebu zawsze miał pewno z 1cl więcej;-) Niedosyt na pewno. Tym bardziej, że to są świetnie pijalne wina, takie z kumplem, żeby przy stole się napić. Owoc dojrzały, lekkość i delikatność, czysta przyjemność już dziś. Gorzej z orzekaniem o wielkości, gorzej z ekscytacją, jeśli na kogoś magia trzech liter - DRC - nie działa. Chciałoby się spróbować stare roczniki, te dobre, myślę, że warto, jak okazja jakaś się nadarzy... MdCC próbował z Markiem Bieńczykiem i chwalili sobie, 2002 Romanee Saint Vivant. No właśnie piszesz o normalnych ludziach i tu jakoś szczęśliwie zwykel siadam przy różnych sprzedawcach, czy winiarzach z prowincji (czytaj nie z Paryża), fajni ludzie, cieszą ich te wina, a i pogadać można, bez napuszenia i bufonady.