Natchnieni przez Temi'ego, postanowiliśmy wykonać sympozjon, aby
wspólnie przygotować się do zbliżającej się kartkówki.(1)
Jako, że każdy solidny sympozjon wienien mieć jakiś temat, więc i nasz
miał. Temat nadało życie i przypadek: "Rhone Rangers w Parku
Szczytnickim". Zaczęło się oczywiście od rytualnego, no prawie,
obmywania kylixów.
Czynność była tak wyczerpująca fizycznie, że
poprosiłem o szklankę wody. Czego jak czego, ale wody to Gospodarz
tego wieczoru żałował strasznie przedstawicielom płci brzydszej,
w przeciwieństwie do wina, którego nie brakło.(2)
Przynajmniej do momentu, jak pamięcią sięgam.
A więc udając się nad Rodan, trzeba tam jakoś dojechać. Nam
geograficznie po drodze wyszło, że przez Mozelę będzie jak znalazł.
Mozelski Riesling, dość typowy, aczkolwiek niewiele z niego
pamiętam, gdyż Gospodarz zagadywał, ciągle zmieniając wątki, co nie
ułatwiało skupienia. Poza tem spieszyło nam się w okolice
Awinionu...
Wreszcie dotarliśmy. Piwnice rodańskie, i nie tylko, oferują nam to,
co mają najlepszego. Na początek roczniki młode, w tym tuż spod prasy
i młotka rocznik 2010. Westchnień ekstazy nie słychać,
ale przecież to nie Himalaje, przypominam, że jesteśmy w dolinach.
Rozpoczynamy odwieczną dyskusję o wyższości jednych Świąt nad innymi,
czyli czy wina z Biedronki aby na pewno są lepsze od tych z Lidla.
W międzyczasie schodzą się współsympozjoniści. Mocne uściski dłoni
i dyskretne pocałunki w policzek, gdyż na arenę wkracza płeć piękna,
odrywają nas na chwilę od wina.
Wraz z kolejno przybyłymi wkracza na stoły emanacja Goates de Roam,
czyli mieszanki z RPA.(3)
Rozmawiamy o tym dalekim kraju. O przemocy i przestępności,
zasłyszanej nad Wisła głównie z książek J.M. Coetzee'go.
Ale zostajemy uspokojeni, w końcu nasi współtoarzysze są
cali i zdrowi, a i wino z paszczy południowoafrykańskiego lwa udało
im się wyrwać. Dodam, że bardzo smaczne wino.
Korzystając z tego, że wszyscy pochłonięci rozmowami, ja pochłaniam
ostatnie plasterki najlepszych wędlin i serów, podanych na toskańskim
drewnie. Już nie jestem głodny, mogę być towarzyski i dołączyć do
dialogos'ów (nieuczonym, więc kolega Temi na pewno przytoczy
prawdziwy, fachowy termin). Północna strona stołu dyskutuje o
pracach na winnicy w styczniu, południowa do czego winiarz może użyć
kilku ton kwasku cytrynowego. Czas na kolejne wina.
Tym razem dostajemy już creme de la creme z Rodanu. Chateau Rayas Fonsalette
i Jean Louis Chave Offerus. Legend, które wydawało się, że dane będzie jedynie
degustować oczyma czytając prasę i przewodniki winiarskie, udaje się
spróbować własnymi siłami organoleptycznymi. Marzenia czasem się
spełniają, niespodziewanie najczęściej.(4)
Fachowa analiza win do znalezienia na tychże stronach,
skupmy się zatem na dysputach, a było ciekawie.
Otrzymaliśmy wykład chemiczno-winiarsko-praktyczny dotyczący produkcji
korków i kapturków na butelki do win. Najdroższe kapturki są z metali,
chyba jeszcze nie szlachetnych, choć kto wie. A w korku powinny być
takie małe dziurki na tej walcowej podłóżnej powierzchnii.
No i kaliber, najlepiej 48mm. Jako przykład bierzemy pierwszą z brzegu
butelkę, chyba z Biedronki, kapturek foliowy, korek z korka, ale
laminowany, bez dziurek. Ekspert stwierdza, że gdyby dali metalowy
kapturek i prawdziwy korek, cena tychże kilkukrotnie przekroczyłaby
cenę samego wina... Takie życie, brutalna ekonomia.
Pora wracać do domu, ale po drodze mamy jeszcze Górną Adygę i Alzację.
Ta ostatnia, po prawdzie nie bardzo po drodze, ale załóżmy, że
wracaliśmy przez stolicę Mazowsza, a tam akurat Alazację dają. No więc
biodynamika alzacka okazała się identyczna jak biodynamika polska.
Wino smakowało brzoskwiniami, identycznie jak niedawno nabyty i
próbowany jogurt Bio brzoskiwnia z Almy.(5)
Smaczne, ale według ekspertów-praktyków
okazało się ono niezby zróżnicowane (według ekspertów-akademików mogło
by być niezbyt zbalansowane). Riesling z AA (Alto Adige, nie Anonimowi
Alk...) pyszny. Prawdziwy, mineralny Riesling. No 350 osób, członków
spółdzielni Świętego Michała z Appiano, nie może się mylić.(6)
Razem z białymi na stoły wjeżdża tarta ze szpinakiem. Będziesz jadł jeszcze
ten kawałek? Nie? To może ja...
Wreszcie jesteśmy w domu. Wiadomo wszędzie dobrze, ale w domu, czyli w
Helladzie, najlepiej. Wzgórza trzebnickie, to może być przyszłość
polskiego terroir. Wina białe próbowane w przeszłości pyszne. Tym
razem czerwone. Solidne, smaczne, współbiesiadnicy podziwiają i
deklarują zamawianie ich skrzynkami. Wina mierzą się też z wyrobami artystów
wrocławskiej kuchni akademickiej, kluskami śląskimi z karkówką i schabem.
Spokojnie dają radę. Dla Markusa, Aureliusa, za dużo ekstraktu, ale
mimo to, jego żona nigdy nie rozrzedza.
Słońce dawo zaszło nad Szczytnickimi metasekwojami, czas na deser.
Swego czasu z winnicy Urbans Hof zniknęło kilka skrzynek winogron,
przez trzy dni zbieranych na płaskich terenach Piesporter.
Sprawa, by nie wywołać skandalu, została kanałami dyplomatycznymi
zatuszowana, w końcu Polska właśnie wchodziła do UE. Dziś już wiem,
jak takie wino mogłoby smakować. Dość kwaśne, sporo siarki, posmak
miśków Haribo, jakby się kilka paczek tychże w tej skrzynce z
winogronami rozsypało, no i słodkie. Ciekawe
I na koniec spotkania, gdy niektórzy mówili już w starogrece, adios,
pojawiły się miody. Wiśniak, maliniak, oba pół-dwójniaki, oba z rocznika 2004.
Oba bardzo smaczne, lecz me serce od razu mocniej zabiło dla marecpanowego
maliniaka na moszczu rieslingowym. Po prostu pychota w swej najlepszej
formie. Długo biłem się z pokusą, lecz sumienie zwyciężyło i nie
zabrałem sobie tej buteleczki do domu. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś
będę miał okazję takiego miodu posmakować. Howgh!
Wszystkie wina otwarte. Impreza powoli się rozkręca, przychodzą nowi
goście. Tych, co przybyli na samym początku, obowiązki wzywają do
powrotu. Jeszcze tylko spacer przez ciemny park i podróż trzęsącym
tramwajem. Światełko migoce, czytać książkę ciężko, a i pamięć
pozostawionych win nie ułatwia skupienia. "Zabrane" butelki stukają w
plecaku, czekam tylko, czy ktoś poprosi by go poczęstować.(7)
Ale te czasy już chyba przeminęły, razem ze studenckimi latami.
To był owocny sympozjon.
----
Przypisy:
(1) http://www.sstarwines.pl/wino10966
(2) http://www.sstarwines.pl/wino10963
(3) http://www.sstarwines.pl/wino10999
(4) http://www.sstarwines.pl/wino10985
(5) http://www.sstarwines.pl/wino10957
(6) http://www.sstarwines.pl/wino10988
(7) http://www.sstarwines.pl/wino4836
Comments
Sympozjon słowiański
Wywołany z Lasu przez Nadleśnictwo, powiem słowami Pana Kierownika z niezapomnianych '60 minut na godzinę': "bo Wy wicie rozumicie Drogi Kolego, my mamy taki waaasny model sympoooozjona, taki agooodny, sowiaaański". Długą zaiste drogę przebył sympozjon z Hellady do Parku Szczytnickiego. Materiał byłby to na osobną prelekcję. Tu tylko zauważę, że sympozjon klasyczny po posiłku sie odbywał a nie razem z nim, wody nikomu nie żałowano, ale dwie jej części na jedną wina lano, płeć brzydka i piękna nieco inaczej były definiowane, a udział pań ograniczał sie do... (o tym zamilczę, podobnie jak o grze sympozjalnej z użyciem wina zwanej 'kottabos', o której osobna ilustrowana prelekcja będzie). No i powrót z sympozojonu nie tak ponuro sie odbywał, zwłaszcza nie tramwajem, ale w wesołym korowodzie zwanym komosem (stąd nasze słowo komedia: mozna sobie wyobrazić , co się w trakcie owych pochodów działo). PS. "Współsympozjoniści", poprawnie: "współsympozjaści".
Rodan przepływa przez Park Szczytnicki
Choć może ta rzeczka nazywa się inaczej. Małe sprostowanie: deska była może i toskańska jeśli chodzi o zawartość, firmowała jednak jakieś francuskie szato, choć dostałem ją w Pradze. Wina mieszały nam w głowach, odmiany Grenache, Syrah, Carignan, Mourvedre i nawet białe Viognier, w czerwonym z RPA. Przymierzaliśmy się do Viognier UFO (a może to Roussanne było?), czyli winem od prawdziwego Rhone Rangersa Randalla Grahma, który wina robi w USA, a u nas są w Marks & Spencerze. Zabrakło wina z Australii, choć MikPaw obejrzał Dead Arm, d'Arenberga i wydął pogardliwie wargi, rzucając pod nosem: tssso to za wino jest, sssłabe takie, tssso WS dał mu tylko 70P.